26 maja 2014

Egzystencjonalnie. Po prostu.

Są dni takie jak ten kiedy nic mi się nie chcę. Czuje się niczym spuszczono ze mnie powietrze z balonu. Wszystko uszło. Psychicznie  i fizycznie. Mąż mnie rozumie. W takich sytuacjach zostawia mnie. Zabiera córkę i jedzie. Uwielbiam go za tą wyrozumiałość.
Ten czas jest dla mnie tylko. 
Nie mogłam się dziś odnaleźć. Głowa bolała. Brak energii. Złapałam więc za rower i pojechałam za miasto. Pomyślałam,że może to pomoże. Głowa przestanie boleć i wrócę. Taka świeża. 
20 lat mieszkałam na wsi. Wsi która nie miała sklepu, szkoły, przystanku. Uczyłam się życia od najmłodszych lat. 
Jadąc rowerem słuchałam, wąchałam, patrzyłam.
Wróciłam do lat dzieciństwa. Śpiew ptaków obudził we mnie wiosnę. Wiosnę która była magiczna w tamtym okresie. Ciepła. Przyjemna. Taka lekka. Nogi same prowadziły mnie. Moje dzieciństwo to rower, rolki, tenis. 
Kiedy tak jechałam, poczułam wiatr i tą wilgoć wieczorną w powietrzu. Przed oczami miałam widok siebie już jako nastolatki siedzącej na huśtawce przed domem wieczorem, spoglądając w gwiazdy czułam zawsze jakiś niepokój. Przyjemny niepokój. Wilgotne wieczory to też powroty do domu rowerem, to zdarte kolana to uśmiech po całodniowej zabawie.
Im dalej jechałam dzisiaj tym więcej wracało wspomnień...Przyjemnych wspomnień.
Moje dzieciństwo, wiek dojrzewania, wejście w dorosłość nie było usłane różami ale przyjemne jest to,że w głowie dziś powracały dobre wspomnienia.




Nie odnalazłam energii wracając do domu. Głowa boli nadal. Taki dzień. Tak miało być. Lekkie poczucie winy,że nie wykonałam założonego planu na dziś. Trudno. Wykonam go jutro.
Dziś było popołudnie zmysłów i wspomnień i tego,że cholernie mi brakuje domu, ogrodu, ciszy, spokoju i psa..Kota też :)
Z lekką zazdrością przejeżdżałam koło domów patrząc na biegające dzieci po podwórku, na dorosłych wykonujących czynności ogrodowe. 
Nie potrzebny mi pałac. nie potrzebne mi salony. Potrzeba mi ziemi. Kawałka. Swojego. Własnego. 
Może kiedyś?

Obiecuje. Jutro będzie siłówka. Muszę się wyżyć!
Okresie...spadaj!

9 komentarzy:

  1. Widzę że i Ty masz w takich chwilach chęć odcięcia od świata i wyprawę w odległe ciche miejsce. Podobne myśli i zajawki wypadów za miasto ostatnio miałam. Teraz mam zwariowany czas i nieraz nie ogarniam,głowa pulsuje od myśli a ja zagubiona jak we mgle szukać drogowskazu.

    Ale wiesz ,zawsze po burzy wychodzi słońce. Bo gdyby nie deszcz nie doceniłoby się tęczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że mąż Cię rozumie. Super jest mieć wsparcie w drugiej osobie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wsparcie jest najważniejsze, bez niego ani rusz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. swianciany....na rower i na " majorke" ;)
    obiecuje ci jak wroce mieszkac na wioche to zawsze znajdzie sie tam dla ciebie miejsce na wyciszenie, relaksik i caaala reszte znajdzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. aż Ci zazdroszczę, że masz, gdzie pojechać na tym rowerze!
    Ja po dłuugiej przerwie na nowo odkryłam jego zbawienne właściwości ;) tylko,że niestety moje godziny pracy niekoniecznie pozwalają mi na częste wycieczki, a szkoda :(
    ostatni weekend nad jeziorem sprawił, że chce mi się domku na wsi ! Ranków ze śpiewem ptaków, tarasu, na którym można zjeść śniadanie i psa, koniecznie psa, z którym będę chodziła na długie spacery ! ;)

    życzę jak najmniej tych złych dni .! ;)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. naprawdę super, że możesz znaleźć oparcie w mężu! to niezwykle ważne :)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz jaki tu zostawiasz jest dla mnie bardzo cenny. To Ty pomagasz Tworzyć mi ten blog.
Dziękuje za wpis.

Get In Touch