Wydawało mi się,że ten etap nigdy mnie nie spotka,że będę sobie spokojnie żyć i trenować amatorsko w zaciszu domowym,że będę zdobywać po mału szczeble które sobie zakładam na drabinę i wspinać ku górze. Trochę się pomyliłam...
Nie potrafię postawić sobie poprzeczki, zablokowała się głowa, przez co moja sprawność i siła spada bardzo szybko.
Kiedy pojechałam na seminarium Kettlebell do Zielonej Góry nie czułam się ani krzty wypoczęta.
W dniu wyjazdu okazało się,że Nasze dziecko zachorowało, stanęłam w obliczu wyzwania czy jechać samemu autem 270km lub nie jechać i pozwolić by strach mną sterował. (spoko, wiem,że dla niektórych to pestka taka trasa). Pojechałam. Cała w stresie,ale zrobiłam to.
W zasadzie cały dzień nie jadłam wtedy, mój pierwszy posiłek był o 6.30 a kolejny dopiero włożyłam do gęby po 17.
Byłam zjebana jak pies, myślami w Opolu co się dzieje z moim dzieckiem i głodna jak skurczybyk.
Jednak atmosfera jaka tam była, ludzie i cała ta otoczka nie pozwoliła mi,na opadnięcie z sił. Krótki workout na koniec dnia był dla mnie lekkim wyzwaniem i mimo,że rzygać mi się chciało (z głodu oczywiście), byłam słaba jak pies, walczyłam do ostatniej chwili. Na tle tych zawodowców może nie wyglądałam jak supermen,ale dałam radę na swoim poziomie.
Wróciłam do domu. Do zacisza. Nie robię postępów. Zwyczajnie nie chcę mi się. Potrzebuje natchnienia. Potrzebuje ludzi. Potrzebuje powera bo nie potrafię samemu walczyć.
Z kettlami jest problem taki w Opolu,że ich nie ma....wiem,że chcę się w tej dyscyplinie rozwijać. To taki mądry sport :)
W sobotę, 14.listopada ruszają o dziwo testowe zajęcia z kettlebell dla kobiet. Idę. Mam nadzieje,że w końcu coś ruszy.
Nie chce stać w miejscu...
Myślę,że w pewien sposób wypaliłam się w pisaniu. Nie interesuje mnie już bycie tu na siłę. Nie zaszłam w blogowaniu na taki etap by komukolwiek było smutno,że nie daje swoich złotych rad treningowych czy dietetycznych. Nigdy zresztą nie czułam się osobą odpowiednią do tego. Doszłam do znośnej formy po ciąży dzięki swojemu uporowi.
Nie zamierzam tutaj robić happy endu i zamykać bloga bo chętnie tu wracam...:)
![]() |
Żeby nie wiało nudą :P |
Całkiem niezła figura :)
OdpowiedzUsuńHejka mieszkam jakies 30 km od Opola I jestes tez mama oraz fit maniaczka I niestety w poblizu nie spotkalam jeszcze zadnej kobiety ktora mialaby podobne zainteresowania by mozna by bylo czasem zrobic z kims trening dla odmiany...maz trenuje ale to nie jest to samo...
OdpowiedzUsuńCześć, :)
OdpowiedzUsuńUważam Twojego bloga za mega ciekawego i w pełni podziwiam Twoją pracę. Dlatego nominowałam Cię do Liebster Blog Award. O co chodzi z tą nominacją? Z czym się to wiąże? Odpowiedzi na te pytania odnajdziesz wchodząc w poniższy link
http://zmaganiaaris.blogspot.com/2015/11/podroz-do-mojego-wnetrza.html
Zapraszam do zabawy!
Pozdrawiam
Puella Aris
Ja osobiście lubię ćwiczyć na siłowni, spotykam tam wielu znajomych!
OdpowiedzUsuńCześć :) Polecam Spis Inspirujących Blogów, zbiór najlepszych blogów w sieci. Nie ma ograniczeń co do tematyki. Dołączasz w minutkę i więcej osób może inspirować się Twoimi wpisami! :) Ja już tam jestem http://spisinspirujacychblogow.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNELA
Ubolewam, że dopiero dzisiaj tu trafiłam... ide nadrabiać zaległości; -)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) jak widać...cisza na blogu..
UsuńNaprawdę zrobiłaś ogromne postępy i super, że dzielisz się tym z innymi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, http://przepisnamlodosc.pl/
Jakoś nie mogę się przekonać do ćwiczeń na siłowni, może dlatego, że nie mam z kim a samej mi się nie chce. Z mężem ćwiczyłam jakiś czas w domu ale teraz jego pochłonęło bieganie naktóre ja już nie mam ochoty. Zostaje mi tylko rower.... Ale podziwiam
OdpowiedzUsuńInspirujący wpis.
OdpowiedzUsuńćwiczenia na siłowni potrafią rzeczywiście bardziej zmobilizować niż ćwiczenia w domu, inni ludzie patrzą, chcemy wypaść jak najlepiej etc :)
OdpowiedzUsuńJa to mam małe pomieszczenie w domu gdzie mogę spokojnie sobie ćwiczyć. Jest to o wiele lepsze i wygodniejsze niż chodzenie na siłownie
OdpowiedzUsuń