To nic,że warunki były lekko spartańskie (chociaż w zasadzie spać gdzie było, ciepła pościel, kibel 200 metrów od pokoju) i tak było bosko.
Nie będę się rozliczać z tego co jadłam, ile przytyłam, czy chodziłam w swoim hiper nowym bikini. To nie było najważniejsze w tym momencie. Na te 11 dni zmodyfikowalam swoją dietę na: "lekko niezdrową" ociekające w tłuszczu ryby, obiady w barach, frytki i pizze na wieczór. Nie pojechałam tam gotować. Ugotowałam raz! ziemniaki i cukinie. Pojechalam tam odpocząć fizycznie i psychicznie.
Cel osiągnięty!
Serio...nie chciało nam się wracać.
Mój mąż jeżdził w to miejsce z rodzicami przez parę lat, ludzie którzy tam przyjeżdzają to stara ekipa która zna się jak łyse konie. Było mi niezmiernie przyjemnie,że zostałam przyjęte w rodzinne Rowskie grono.
Poznałam fantastycznych ludzi. Byłi to przeważnie ludzie po 50-tce i z takimi osobami drinkowaliśmy wieczorami, ale te osoby były tak ciepłe, tak życzliwe, i tak przyjemnie się z nimi rozmawiało,że momentami chciałam wołać: "hej! zaadoptujcie mnie"
Pani Marzenka która najstarsza stażem przyjeżdzania na ośrodek bo ponad 20 lat...osoba bardzo inteligentna, cecha charakterystyczna: "matka teresa ośrodka" służąca dobrą radą, sposób opowiadania róznych historii, gestykulacja...poczucie humoru...Serio...super babka.
Pani Irenka, zwana przez moją córę "babcia" strasznie wesoła kobieta, która opowiadając różne historie śmiała się sama do siebie, nawet kiedy wnuczek wymęczył babcie przez cały dzień, Pani Irenka dalej miała siły usmiechać się i zartować. To mi się bardzo w niej spodobało.
Takich osób było jeszcze pare...no i moje dziecko które było pupilkiem ośrodka, każdy kochał Gosię. Rowy pozytywnie wpłyneły nie tylko na mnie, mojego męża ale i nasze dziecko które stało się bardziej otwarte, wygadane i samodzielne. Czułam się bezpiecznie więc bezkarnie latała po ośrodku...zaglądała do ludzi, rozmawiała po swojemu. Myślę,że to ten Jod tutaj tak dobrze zadziałał :D
Żal było nam wyjeżdzać. Te wakacje byly szczególne, to ludzie z ośrodka dali taki klimat.
Wróciwszy do swojego miasta od razu zachciało mi się pluć jadem.
Ze spraw dietowych...otyłość się poważnie szerzy w Polsce i najbardziej to widać na plaży...masa zaniedbanych polek o panach nie wspomnę, przez cały pobyt nie zobaczyłam żadnego męskiego ani żeńskiego ciała które by mnie urzekło...
Wróciłam z nową energią i siłą.
Zabieram się porządnie za swoją dietę, za ćwiczenia.
cudną masz córe, a córa ma cudną mame :)
OdpowiedzUsuńwróciłaś-mam Ci za to kupić kwiaty?:)
OdpowiedzUsuńDruga fotka najlepsza,pierwsza zresztą też:)
Pawlikowska również mi towarzyszyła przez ostatnie dni. Uwielbiam jej książki :)
OdpowiedzUsuńdobrze żę wróciłąś :) piękne zdjęcia
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba trochę wrzucić luzu, także wierzę, że taki wyjazd bardzo dobrze Ci zrobił :) Poza tym zazdroszczę wyjazdu nad morze, nie byłam tam aż od 10 lat i wiele bym dała by móc pojechać :)
OdpowiedzUsuńPolskie morze....^^ ah dawno mnie tam nie było- masz bardzo ładną figurę:-) zdjęcia z córką świetne:-) jesteś bardzo pozytywna:*
OdpowiedzUsuńCóż za spora ilość komplementow.czerwienie sie:-)
Usuńświetny blog :) zapraszam do obserwowania u mnie http://alex-faashion.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńFajnie opisałaś swoje wakacje - aż człowiek miałby ochotę Tam pojechać :)
OdpowiedzUsuń